Piotr Fryczkowski
Piotr Fryczkowski jest cenionym specjalistą chorób oczu, autorem prac naukowych z dziedziny okulistyki i diagnostyki ultrasonograficznej. W wolnych chwilach, a jest ich bardzo mało, pisze opowiadania i powieści dla dzieci i dorosłych. Swoje utwory własnoręcznie ilustruje. Opublikował m.in. dwa opowiadania w antologii „Archiwum XXI, najlepsza fantastyka z konkursu Machiny”, Wydawnictwo Machina, 1999.
Fragment wyróżnionego w konkursie Machiny opowiadania „Ptaczek”
Mieszkał na odludziu. Wokół ciągnęły się pagórki pokryte lasem. Na jesieni od barw bolały oczy. Przed zimą brodziło się po kolana w zeschłych liściach. Spędził tu miesiące, może lata. Czas przestał go interesować, nie miał znaczenia.
Uciekł od jego presji i upływu. Kiedy był wśród ludzi, nie chciał niczego osiągać we właściwym czasie i nie był pewien, czy wszystko ma swój czas.
Tu, gdzie żył, liczył się czas na śniadanie i czas na golenie, czas na drzemkę i czas na myślenie.
- To są ważne czasy – twierdził Ludwik.
Czasem czuł kopnięcia w środku głowy, przypominające wierzganie źrebaka uwięzionego w brzuchu klaczy. Rozrywając założone wcześniej więzy, wyrywał się na świat niesforny źrebak niechcianych wspomnień.
Słyszał chrapliwy glos bezzębnej ciotki Tekli:
Co ty chcesz robić w życiu, Ludwiku?
W drugim uchu matka pytała ze zgrozą:
- Masz czterdzieści lat i jeszcze nie wiesz, co jest ważne w życiu?
- Pieniądze – odpowiadał automatycznie i odchodził.
- Boże ran nie zagojonych, Boże niewygodnych wspomnień, błagam, daj mi zapomnienie – wzdychał.
Niesforny źrebak wspomnień pogalopował na rozległe pole nieświadomości.
Kiedy samotność mu doskwierała, wychodził na szczyt pagórka i krzyczał z całych sił: JESTEM!
Pomagało na chwilę. Echo odpowiadało, zniekształcając i gubiąc kawałki wyznań, aż milkło, jak on zawstydzone.
Potem schodził do swojego Domeczku. Zbudował go sam. Dawał schronienie, lecz wymagał ciągłych napraw wiecznie przeciekającego dachu, czy podpierania ścian, by się nie zawaliły podczas wichur.
Pomyślał, że przeżycie jest obarczone tak wielkim wysiłkiem, że już niczego więcej nie trzeba podejmować. Żadnych jałowych rozmyślań o zaświatach i śmierci. Po prostu przeżycie.
Hołdował tej zasadzie nie wiadomo jak długo. Któregoś lata, kiedy dojrzałe jagody tryskały atramentowym sokiem, wybrał się na spacer. Obok ścieżki, którą przechodził, rósł ogromny krzak jeżyn. Stamtąd dochodziło pojękiwanie, inne, nieludzkie.
- Tak wysokich dźwięków nie wydaje nawet sopran koloraturowy – pomyślał.
Wierny instynktowi niesienia pomocy potrzebującym poszedł w kierunku dziwnego dźwięku.
Książki
Pan Tapeusz, czyli przemytnicy, lwy i tapiry
Ilustracje do niepublikowanej baśniowej opowieści dla mlodych czytelników